Ufff. Było ciężko, ale od początku.
Na początek były świeże figi w syropie podawane z żółtym serem. Figi 4, pajda serka też niezła, 1$ :) Wyczytałem w karcie, że proces przygotowania tej potrawy trwa 2 - 3 dni a figi pochodzą z hotelowego ogródka. Faktycznie, właśnie dojrzewają.
Potem było gorzej. Miał być targ ale nie dotarłem. Dowiedziałem się w recepcji, że blisko 15 - 20 minut piechotą. Idę, szkoda na taxi, autobusów jeszcze nie kumam.
W 20 min. zrobiłem 1/3 trasy. Po następnej godzinie kolejną 1/3 i wymiękłem. Jest to faktycznie niedaleko ok. 2 km, tyle że miejscami mocno pod górę, te 3 km nad poziomem morza też robi swoje a i temperatura 22 stopnie w cieniu w styczniu nie nastraja do pieszych wędrówek w pełnym słońcu.
Na szczęście co kilkaset metrów są maleńkie skwerki z ławeczkami. Ławeczki i skwerek sponsoruje i utrzymuje jakaś firma, za co może sobie umieścić reklamę (zdjęcia).
To świetny pomysł zwłaszcza dla ludzi z chorym kręgosłupem. W Warszawie w centrum muszę przysiadać na koszach do śmieci.
Tubylcy siadają też na trawie. Przy skwerku obowiązkowo toaleta i centrum higieniczne. Można nawet wleźć pod prysznic, jest też pokój dla matek z dziećmi.
Ktoś mi mówił, że Ekwador to trzeci świat. Może....
Po drodze mijam jeszcze tutejszego Mariotta i szkołę jazdy. Mają nawet własną sygnalizację świetlną....
Oglądam też kilka takich co to chcę kupić, ale na razie nie powiem. Jak kupię to powiem i pokażę :)
Dowlokłem się do jakiegoś centrum handlowego, ale kupiłem tylko mydło i szczoteczkę do zębów 4$ zgroza i drożyzna.
Do hotelu wracam taksówką - 1,2$, czegoś nie rozumiem, to ile kosztuje autobus?
Padam na łóżko. Jak sjesta, to sjesta.
Budzę się ok. 17.00 głodny jak wilk. Od rana tylko na tych figach z serkiem.
Znowu sok z niewiadomoczego. Na pewno są w tym pomidory, ale reszty nie jestem w stanie zidentyfikować. Smaczne, lekko gorzkawe. Kelner na pytanie o skład nawija tak szybko, że nie mogę zrozumieć. Właściwie, co mnie to obchodzi. Dobre jest :)
Danie główne to 12 dużych krewetek duszonych w czosnku. Dowalili też sporo papryczki Aji, kelner podając głupio się uśmiechał. Zyskałem trochę szacunku prosząc o dodatkową porcję pikantnej salsy. Pychota.
Odnoszę wrażenie, że robią mnie w konia z kawą. Jestem w Ameryce Południowej, ojczyźnie kawy. Jedyne co do tej pory piłem to jakieś rozpuszczalne świństwa. Na pytanie o prawdziwą kawę robią głupie miny, kręcą że maszyna się popsuła, młynek, skończyła się. Epidemia jakaś, czy co? Wojna z Kolumbią chyba nie, bo coś bym słyszał :)