Chciałem właśnie napisać podsumowanie mojego tygodniowego pobytu w tym pięknym mieście, ale zza okna doleciał mnie zapach mięska pieczonego na grillu.
Musicie poczekać :)
Tak wyglądamy razem z samochodem. Więcej zdjęć zrobię w drodze, tu jest dość ciasno.
Kupiłem pierwszy w życiu kapelusz, sorki drugi, kiedyś miałem taki czarny a'la Zorro. Kiedy to było, 30 lat temu..... Echhhh...
Bez kapelusza tu ciężko. Słońce świeci prawie pionowo w łysinę. Nie jest to oryginalna Panama, podróba, oryginały w stolicy strasznie drogie 160 – 200 $. Na pewno podczas swych podróży po wybrzeżu wpadnę do Mompiche. To stolica i centrum produkcji kapeluszy Panama. One wcale nie pochodzą z Panamy. To pomysł i wyrób Ekwadorczyków. Prawdziwa Panama jest z Mompiche i już. Cały bałagan przez Theodora Roosvelta. Kto chce niech poczyta w Wikipedii.
Reklama na rogu zwróciła moją uwagę już pierwszego dnia, ale najpierw miałem smaki na miejscową kuchnię. Dziś zachęcony zapaszkiem zza okna udaję się do Domku Mojej Babuni na Stek Mojego Życia. Domek z zewnątrz mało ciekawy, w środku wystrój jak z lat 30stych.
Uroczo.
Kilkanaście minut oczekiwania i oto pojawia się fura mięcha. Rozumiem teraz reklamę. Zjesz i nie przeżyjesz. To ostatni stek Twojego Życia. Nie ze mną te numery. Pół kilo wołowiny znika w ciągu 15 minut.
Co ja piszę, jakiej wołowiny.
To jest coś niebiańskiego, to nie powinno istnieć, czary jakieś!!!
Wołam kelnerkę i pytam z czego to jest zrobione. Jednak wołowina. Pochodzi z krów żyjących w stanie półdzikim. One nie znają sztucznej karmy. Nigdy nie mieszkają pod dachem. Żywią się ziołami i tropikalną roślinnością.
Mówię Pani, że to na prawdę był stek mojego życia. W odpowiedzi krótkie:
I know – wiem.
W drodze powrotnej, to tylko ok. 800 metrów, robię ostatnie zdjęcia. Moja uliczka pełna hotelików, mój hotel, kilka bajecznie kolorowych domków i good bye Quito.
Dlaczego wybrałem hotel Cayman, nie wiecie? To poczytajcie: http://www.hotelcaymanquito.com/home_pl.html
Cóż tu pisać. Atmosfera wspaniała. Pani Halinka pomaga w czym może, łącznie z telefonem do Canoa, że przyjadę 2 dni później. Polecam gorąco każdemu udającemu się do 100licy Ekwadoru.
Dalekie podróże to oczywiście okazja do poznawania nowej przyrody, klimatów, smaków. Lecz przede wszystkim, to okazja do poznawania nowych ludzi. To ludzie kształtują środowisko, w którym żyją, malują swoje domy w wariackie kolory, tworzą niepowtarzalny klimat miasta czy kraju.
Udało mi się porozmawiać z kilkoma. Chłopaków z Kolumbii już opisałem. Wczoraj przysiadając na ławeczce zwróciłem uwagę jakiegoś faceta. Tak na oko 65 – 70 lat. Podchodzi.
¡Hola gringo! Czy byłby pan łaskaw poczęstować mnie papierosem.
Szok – angielszczyzna oxfordzka.
Facet w śmiech, musiałem mieć głupią minę.
Diego prowadzi szkołę hiszpańskiego i agencję turystyczną organizującą wyjazdy na Galapagos. Jest biały, ale mówi o sobie jak o rodowitym Ekwadorczyku. Gadamy dobre pół godziny. Tak zna szkołę w Canoa i JC, jej właściciela. Chwali. Poleca wypady na północ. Na pewno skorzystam z tych rad.
Po powrocie do hotelu zagaduje mnie po polsku jakiś facet. Rafał pochodzi z Zakopanego. Uciekł z Polski w wieku 15 lat na początku lat 60 siątych. Mieszkał chyba na wszystkich kontynentach. Ma kopalnie diamentów, płucze złoto w ekwadorskich rzekach, prowadzi z żoną rodzinę zastępczą w dżungli po drugiej stronie Andów, woził swoimi samolotami Jimmiego Cartera i Księcia Karola z jaśnieojcem, jest jednym z nielicznych na świecie specjalistów od wierceń w pokładach żwirowych.
Opowiada o swoich podróżach i wyczynach, o wojnie w Wietnamie, o ranach, o odszkodowaniu za które skończył uniwersytet w Kanadzie. 2 godziny chyba gadamy, głównie on. Wreszcie pyta co tu robię.
Z grubsza opowiadam o swoich planach. Pochwala. Cześć mówi, wpadnij do mnie do dżungli.
Na pewno wpadnę.
Wieczorem pytam o Rafała Panią Halinkę. Znają się od 10 lat. Mówi, że usłyszałem bardzo niewielką część jego historii.
Kiedy on to wszystko zdążył.
Czy ja przypadkiem czegoś w życiu nie przeoczyłem...
Więcej o Rafale i jego firmie: http://www.kanada.net/rafal/profile.html
Dość smędzenia. Jutro bladym świtem wyruszam na podbój Pacyfiku.
Następny wpis już znad oceanu.
Wcale nie.
Jeszcze nie chce mi się spać. Jest dopiero 20:47 w Polsce poniedziałek przed trzecią nad ranem. Będzie miała Mama co czytać przy śniadanku.
Dwie historie jedna w sumie śmieszna, druga mniej.
Pierwsza dotyczy zakupu samochodu. Samochód znalazłem już w czwartek. Brakowało mi gotówki. Na propozycje dopłaty kartą facet popukał się w czoło. OK mówię wpadnę jutro, albo w sobotę. Facet na to, że dobrze by było abym zostawił zaliczkę.
Ile?
No nie wiem, ale chodzenie z taką masą kasy przy sobie może być niebezpieczne.
Poradzę sobie, mogę zostawić 100 $
Wiesz, zaraz za rogiem możesz dostać w głowę i będzie po sprawie, chodź do biura!
No głupi Tauberze, wpadłeś, myślę sobie. Nagle facet w śmiech. Zauważył moje przerażenie w oczach i zaczyna tłumaczyć, że to dla mojego dobra, że muszę mu zaufać itd. itp. Jakoś nie jestem przekonany. Facet wyciąga swoje dokumenty, robi xero, daje. Podaje numer telefonu, każe zadzwonić. Dzwonię, jego komórka też. OK mówi, masz na mnie namiary, wyciąga zdjęcie jakiegoś starszego faceta w mundurze. To mój brat, jest szefem policji w Quito, tu jest do niego telefon zadzwoń, mówi po angielsku. Dzwonię, tak potwierdza.
Ci faceci naprawdę zatroszczyli się o moje bezpieczeństwo.
Cóż, co kraj, to obyczaj...
Potem gadamy jeszcze godzinę.
Fabian prowadzi ten biznes od 15 lat. Zaczynał od handlu rowerami. Z rozmowy wynika, że te rowery to nie wiadomo skąd się pojawiały.....
Ciągnie mnie do mojego Jeepa i pokazuje:
Klima nie działa.
Tu tapicerka rozpruta.
Ta listwa zaraz odleci.
Lampa jest sklejona na byleco.
To opuść mi 200 $.
No co ty, ja Ci tylko pokazuje co musisz zrobić.
Co kraj, to obyczaj :)
Klimy robił nie będę, tam gdzie jadę gorąco jak w piecu i wilgotno. Wolę się pomęczyć niż chodzić zakatarzony.
Rozpruta tapicerka mi nie przeszkadza.
Bez listwy też pojadę.
Jak się lampa rozleci, to kupię byle co i skleję.
To była pierwsza historia. Druga nieśmieszna. Zrobiłem sobie kuku na własne życzenie to mam.
Kupiłem mieszankę suszonych przysmaków: ananas, jakieś winogrona, orzechy macadamia i coś jeszcze. Zeżarłem na noc połowę, czyli tak jakieś 200 gram.
Około 23:00 dwa tańczące w moim żołądku jeżozwierze poinformowały mnie, iż dzisiejszej nocy to ja sobie nie pośpię.
Przeglądam zapasy leków. Kropelki odpadają, są na spirytusie i jeże jeszcze się rozochocą. Rennie tylko je rozśmieszy. Myślę o pięknym ptaku z wielkim ogonem. Nic z tego, pochodzi z Indii, nie ten kontynent, nie doleci. Skoro muszę to przetrawić, nie muszę tego czuć. Walę Ketonalem i idę spać.
2:20 pobudka. Jeże przeszły z ognistej samby na spokojniejszą rumbę. Walę drugi Ketonal.
Obudziłem się o 9:00. Jeże sobie poszły. Jakoś przeżyłem.
Głupota nie zna granic ni kordonów :)
Na razie....