Wczoraj nic nie pisałem, więc dzisiaj będzie wpis dwudniowy.
Żeby było ciekawiej zaczynam od dzisiaj.
Miałem plany, ale zaspałem. Obudziłem się o 10:45. Za 15 minut zaczynam lekcję hiszpańskiego.
Poranne plany biorą w łeb. Lekcja do 13:00, rezygnuję z lunchy i grzeję do San Vicente. Oczywiście sjesta. Wszystko prawie pozamykane.
Dobrze napisałem.
Prawie zamknięte, to znaczy otwarte, ale obsługa śpi w hamaku i nie waż się budzić. Raz spróbowałem. Na szczęście nie znam jeszcze hiszpańskiego, więc co mi tam.
Snuję się trochę po śpiącym miasteczku. Kupuję owoce. Papaja, pomidory, mango, limonki, banany, kumkwaty. W sumie tak 10 kg z okładem. 1,25 $.
Dotargałem do samochodu, a mam jeszcze przy sobie torbę z aparatem, obiektywami i Mac'kiem.
Lekko zziajany kupuję ½ litra soku z bananów. Lodowaty. 0,20 $.
Zgłodniałem.
Wchodzę do czegoś, co wygląda na skrzyżowanie jadłodajni z zakładem fryzjerskim.
Nie mogę nic zamówić. Potraw, których nazwy znam to oni nie mają a na pytania o inne nie bardzo wiem jak powiedzieć, że jest mi wszystko jedno.
Oczywiście wsadzam palec w talerz innego gościa, por favor i dostaję:
Gigantyczną szklankę soku z kumkwatów.
Ogromniastą michę zupy z fasoli, kukurydzy, jakiegoś mięska i czegoś co smakuje jak ziemniak, ale ziemniakiem nie jest na pewno. Do zupy ½ limonki. Podejrzałem, trzeba wcisnąć.
Wielki talerz ryżu z jakąś paciają w kolorze żółtawym, sałatką i kilkunastoma kawałkami ryb i krewetek panierowanych i smażonych w głębokim oleju.
Pochłaniam to wszystko.
W S.V. Ciężko o szybki internet. Wracam do Canoa. Znajduję knajpkę, gdzie mogę podłączyć notebooka.
Gadam z mamą na skypie.
Ciągle pyta co u mnie i co u mnie. Nic mówię. No to opowiadaj!
Dzisiejszy dzień był nietypowy, to opisałem.
Wczorajszy był typowy, to opiszę tylko raz i więcej proszę nie pytać co ja tu właściwie porabiam i nie żądać długich wypowiedzi, na które po prostu nie mam czasu. :))
Wstaję gdy robi się widno 6:30.
Mam chwilę czasu, śniadanie jest o 7:30.
Gapię się trochę na ptaki krążące nad klifami.
8:15 Na motorze przyjeżdża facet, który robi śniadanie.
9:10 Jest już śniadanie.
10:00 jestem po śniadaniu.
Zastanawiam się, czy prysznic, czy może ocean.
Spotykam Briana i razem się zastanawiamy.
11:15 O 11:00 mamy lekcje, więc idziemy po podręczniki bez prysznica.
11:30 zaczynam lekcje.
13:45 kończę lekcje.
O 13:00 będzie lunch, więc mam trochę czasu.
14:15 idę na lunch.
15:30 Idziemy z Brianem, Davidem i żoną Briana, której imienia nie mogę jakoś zapamiętać nad ocean. Dzieciaki surfują, ja się taplam.
17:10 Czas na lekcję o 17:00
19:00 Czas na obiad, więc idę pod prysznic.
20:10 Jest już obiad.
21:30 Można trochę pospać, bo towarzystwo pojechało do Canoa na dyskotekę.
02:15 Towarzystwo wraca z dyskoteki.
02:30 Idziemy na plażę piec homary i inne tatałajstwo w ognisku
04:00 – 05:00 Imprezka pomału się kończy.
Rano trzeba wstać.
Przed nami kolejny męczący dzień.
Jest 21:53
Młodzież jeszcze w dyskotece. Wypiję mocą kawę i trochę pośpię.
Dobranoc.