Wziąłem dzień wolny od zajęć.
Czas dokonać większych zakupów.
Jadę do Bahia.
W San Vicente oczywiście nie łapię się na prom, który właśnie odpływa. Jestem drugi w kolejce na następny. Kiedy będzie? Niedługo.
Godzinka mija szybko. W międzyczasie podtacza się wielgachna koparka. Pomachał łychą i wepchnął się na początek kolejki. Nikt nic nie mówi, ja też nie dam się nabrać. Koparę załadowano na platformę węższą od niej o pół metra. Wiem, bo widziałem jak mierzyli i z każdej strony wystawało równo po 25 cm.
Samochody wstawia się na prom tyłem. Jest z tym trochę zachodu, bo nie wszystkim pasowanie się na centymetry idzie zbyt dobrze. Renato Castro Gomez, który był pierwszy a teraz stoi za mną, gada trochę po angielsku. Zapytany o ten cyrk z wjeżdżaniem tyłem wyjaśnia, że w ten sposób mniej czasu traci się przy wyjeździe. Sugestii, że ten sam czas tracimy teraz wydaje się nie chwytać. Tłumaczą, że łatwiej chyba trafić tyłem wyjeżdżając z wąskiego w szerokie niż z szerokiego w wąskie, ale on odpowiada, że tak ma być i już. Smędzi coś o względach bezpieczeństwa i takich tam. Że niby co? W razie czego szybciej przodem uciekniemy z tonącego promu na środku zatoki? Nie kupuję tego, ale też i nie dyskutuję, co kraj, to obyczaj.
Renato wozi w samochodzie ekwadorską flagę. Dużo samochodów, łódek, nawet rowerów ma flagi. Są dumni ze swojej flagi i nie ma to nic wspólnego z nacjonalizmem.
OK. Po 40 minutach przepychanki odpływamy. Przyjemna bryza powoduje, że absolutnie nie czuję jak pali słońce. Spoko, jeszcze poczuję :)
Pół godzinki mija i jesteśmy w Bahia de Caraquez.
Jak Wam się podoba sposób wożenia kaloszy?
Objazd miasta zajmuje ok godziny. Oczywiście z powodu oczekiwania na prom zrobiło się południe i wszystko się zamyka. Upał potworny.
Szybko się orientuję, że wszystko czego potrzebuję kupię w dwóch sklepach tuż przy promie. Zostawiam samochód tak gdzieś 40 metrów od wjazdu na przystań i idę.
Pierwszy sklep KLIMATYZACJA!!!
Tu trochę posiedzę :))
5 koszulek, spodenki, 4ręczniki, 2 miseczki inox, litr jogurtu, przedłużacz 5m, rozgałęziacz z listwą przeciwzakłóceniową, 6 wieszaków, szampon do włosów, igły, nici, centymetr, 2 żarówki, serwetki, 6 rolek papieru. Wszystko 61 $. Wychodzę i dostaję upałem w łeb. Przez tę godzinę zrobiło się jeszcze cieplej.
Drugi sklep. Temperatura ok. 48 stopni, wilgotność 99%. Wychodzę, przyjadę jak będzie chłodniej.
Mam ochotę na smażoną rybę.
Pierwsza knajpka: Nie polecam, już nie świeża. Co jest? Krewetki.
Druga knajpka: Nie ma, są krewetki.
Trzecia, czwarta, piąta. Zaparłem się na tę rybę!
W dwunastej zjadam krewetki.
Z przerażeniem patrzę na kolejkę do promu. Tak gdzieś na 4 promy, czyli jakieś 6 godzin!
Mój samochód stoi co prawda w tej kolejce, ale tyłem. Kolejka rusza. Biegiem do samochodu, wrzucam wsteczny i wjeżdżam na prom jako ostatni z tej partii. Do zjazdu jestem pierwszy :)
Wiem gdzie parkować w Bahia :))
Chcica na rybę mnie nie opuszcza. W San Vicente idę do hali targowej i kupuję dwukilogramowy kawał dorady za 3 $ i jakieś dwie rybki, tak po 40 deko po 50 centów. Jutro uczta.