Oj miałem skończyć na dzisiaj wpisem z Guayaquil, ale mam kłopoty ze spaniem w pomieszczeniach bez klimatyzacji. Nie chodzi wcale o temperaturę lecz o potworną wilgotność rzędu 80 – 85%. W tej temperaturze kondensacja pary następuje już ok 20 0C.
Chyba czeka mnie następny wydatek.
Po powrocie do Canoa 1 marca dowiedziałem się, że Juan Carlos kupił bilety na koncert Carlosa Santany w Quito. Sobota 14 marca. Wyjeżdżamy całą kupą w czwartek, wracamy w niedzielę.
Koszt 25 $. Plus hotel i żarcie.
Postanowiłem wydalić z siebie jak najwięcej wody do tego czasu i przeholowałem.
Ciśnienie i puls spadły poniżej wszelkich granic. Nic to, pomyślałem, zlazłem do stołówki, dwie mocne kawy i wracam. Niestety na ostatnim stopniu zemdlałem i dałem w tak zwaną glebę. Na szczęście do przodu i nie skręciłem karku a potłukłem jedynie kolana. Bardziej bolesne, ale da się żyć. Panika, ładują mnie do samochodu i do kliniki w San Vicente.
Takiego cyrku nikomu nie życzę.
Bez żadnych badań kładą do wyra, klimatyzacji brak, podłączają kroplówę i ładują w człowieka sól fizjologiczną.
Co ja piszę? Podłączenie to długotrwały proces. Po 10 minutach dźgania moich żył wenflonem, kto miał, to wie, że to czynność dość nieprzyjemna, zaproponowałem, że może ja spróbuję.
A umiesz? Pyta panienka w anloespano. Nie umiem, odpowiadam, ale chyba mniej nie umiem niż Ty. Trochę się zaczerwieniła, ale efekt natychmiastowy. Wenflon trafił tam gdzie trzeba.
Tak więc ładują we mnie tę sól, mimo moich protestów i tłumaczeń, że wody to ja mam w sobie pod dostatkiem i potrzebuję kwas salicylowy albo zwykłą aspirynę.
Wieczorem, o ósmej przyjedzie kardiolog (100 $) i jeżeli zaleci coś innego to dostaniesz, na razie leczymy po naszemu.
Mogę dostać aspirynę? Nie i koniec.
Kardiolog przyjechał ok. 22:30. Przez ten czas wpompowali we mnie 2 litry tego paskudztwa, czyli dokładnie 18 gram soli. Tyle to ja zużywam przez miesiąc, albo i nie tyle. Wiem przecież, że soli nie wolno bo zatrzymuje wodę.
Kardiolog, anglojęzyczny, popatrzył pocmokał, zrobił EKG. Gada tak: Natychmiast odłączyć sól, podłączyć glukozę i 0,5 litra na 24 godziny, tyle żeby leki działały. Dać natychmiast aspirynę i dalej co 24 godziny. Dać furosemid, bo trzeba z niego tę sól wypłukać. Okazało się (w międzyczasie były wyniki analizy krwi), że przesadziłem z potasem i mam potężną hiperkalemię. Potasu używa się np. podczas operacji na otwartym sercu. Służy do zatrzymania akcji serca. Wyobraźcie sobie jak się czułem. To samo tłumaczyłem konowałom kilka godzin wcześniej. Nie szkodzi, 100$ poproszę. Chyba najgłupiej wydana stówa w życiu.
O ile z przełączeniem mnie na glukozę nie było problemu, kardiolog stał i pilnował, to potem się zdematerializował i aspiryną zaczął się kolejny cyrk. Myślałem, że mañana w szpitalach nie obowiązuje. Otóż obowiązuje i to jakby w zwiększonym natężeniu. Mimo przypominania co 15 min. czekałem na aspirynę ok. 5 godzin. Fajnie się gadało:
Gdzie aspiryna?
Zadzwonię do lekarza.
Po co, przecież masz napisane, że mam dostać aspirynę?
Zaraz zadzwonię.
OK. Czekam 15 min.
Dzwoniłaś?
Dokąd?
Do lekarza?
A po co?
Żeby się dowiedzieć, że mam dostać aspirynę.
Po to nie muszę dzwonić, zaraz dostaniesz.
Zaraz, znaczy za ile?
5 min.
OK. Po 15 kolejnych
Dostanę aspirynę?
Dlaczego?
Lekarz kazał.
Zaraz zadzwonię.
Po co?
Żeby się dowiedzieć, czy mogę Ci podać aspirynę.
Przecież mówiłaś, że masz napisane.
Tak, ale wolę się upewnić, bo niewłaściwy lek może Cię zabić.
Dobra. Dzwoń.
Za 5 min.
OK. mija 15.
No i jak?
Z czym?
Z aspiryną.
Jaką aspiryną?
No i tak jeszcze trochę. Wreszcie nie wytrzymałem, cisnąłem nocnikiem (pustym niestety) o ścianę i zacząłem wrzeszczeć. Z pokoju obok wychodzi Pani Doktor, zaspana, jest koło 4:00.
O co chodzi?
O pieprzoną aspirynę!
To nie dostałeś?
Nie.
Dlaczego?
K... nie wiem!!!
Nie denerwuj się. Sięga do kieszeni.
Masz. Trzymam ją dla Ciebie.
Dostałem ataku śmiechu a potem czkawki przeplatanej znanym angielskim słowem, co to zaczyna się na „fu” a kończy na „ck”. Musiało to nieźle brzmieć, bo Pani Doktor również w śmiech.
Ty mi tu nie czkaj, bo możesz się udusić, ja na czkawkę nic nie mam.
Ep fuck, ale ja znam ep ep fuck, murowany sposób na ep fuck fuck na czkawkę.
Jaki?
Trzeba wstrzymać oddech na 22 minuty i już nigdy nie będziesz mieć czkawki.
Pani Doktor też zaczyna czkać, tyle że niczym nie przeplata. Panienka zaś:
To ciekawe. Spróbuję.
Idiotko, przecież się udusisz. To dlatego już nigdy nie będziesz mieć czkawki.
Dlaczego?
Bo nikt nie wytrzyma bez oddychania 20 min.
Dlaczego?
Jeżeli dodam, że to ta sama panienka, która dźgała mnie wenflonem, to macie pojęcie o poziomie personelu medycznego w Ekwadorze. Poza lekarzami oczywiście.
Następnego dnia, po nieprzespanej nocy, dowiaduję się, że muszę zostać do rana następnego dnia.
OK. Tylko 60 $ za dobę.
Rano postanowiłem się przygotować do nocy.
Czy mógłbym dostać poduszkę? Lubię poczytać przed snem a bez poduszki ciężko.
Jasne za chwilę.
To znaczy?
5 min.
Dobra mam przed sobą jakieś 14 – 15 godzin. Powinno się udać.
Po 20 min. Jak z tą poduszką|?
Już już.
Czy mógłbym dostać jakiś środek nasenny?
To chcesz czytać, czy spać?
Najpierw czytać, potem spać.
Zadzwonię do lekarza.
Resztę znacie. OK. 23:00 przynoszą mi coś o wymiarach 5 x 15 cm, grubości 2 cm.
Co to?
Poduszka.
Większej nie macie?
Mamy, chcesz?
Dobrze, za 5 min.
OK. nie poczytam.
Środek nasenny?
Co?
To o czym gadamy od rana co 15 min.
Acha, zaraz.
Nie zaraz, tylko już. Chcę spać w nocy, nie rano.
OK. Zadzwonię do lekarza.
No dobra, dzisiaj nie pośpię.
Dostałem, a jakże, ok. 1:00 w nocy. Jeszcze rano dzwoniłem do Ryana, żeby mi kupił aspirynę, mam więc całe opakowanie. Niepotrzebnie zresztą, przynieśli ze 20 pastylek zaraz po wizycie Ryana. Spałem 8 godzin. Rano o dziesiątej Pan Doktor mówi, że w południe mnie wypiszą. Może do północy się uda. Zdziwiłem się, gdy wypisali mnie ok. 14:00.
Przy okazji dwie dygresje na temat Ekwadoru.
Facet, który sprząta w szpitalu w SV, robi to szalenie dokładnie. Zamiata, myje podłogę, myje wszystko. Bardzo dokładnie, naprawdę przyjemnie popatrzeć. Posprzątanie małego (ok. 12 m2) zajmuje mu ok. 45 min. Robi to 2 razy dziennie. Znaczy raz, bo sprząta 2 razy od razu. Drugi raz tak samo dokładnie i sumiennie jak pierwszy. Kolejne 45 min. Widać płacą mu za dwukrotne, więc woli odwalić za jednym zamachem i mieć wolne. Ma też ciekawe podejście do właściwego ustawienia przedmiotów w pokoju. Papier toaletowy znalazłem pod prysznicem. Po sprzątaniu odwiesiłem na miejsce. Jest specjalny wieszak, tuż przy kiblu, ale po kolejnym sprzątaniu był znów pod prysznicem. Widać tak musi być.
Stolikiem do jedzenia zastawił drzwi do łazienki, stopień do wchodzenia na dość wysokie łóżko, powędrował pod drzwi wejściowe, na drugim końcu pokoju. Na nim moje kapcie.
Torba z moimi rzeczami stoi dokładnie pod łóżkiem na środku. Nijak sięgnąć. Trzeba wstać i wleźć pod wyrko.
Drugi temat to pakowanie towarów.
Wszystko jest pakowane jak przed wyprawą kosmiczną, bezzałogową, co najmniej na Marsa. Taki towar bez problemu wytrzyma tak z 500G, spadnie z Marsa, nie spłonie w atmosferze, wyląduje na dnie Rowu Mariańskiego, poleży tam z 500 lat i nie puści ani kropli do środka.
Mleko.
Od razu wydawało mi się, że litrowe standardowe kartonowe opakowanie Tetry jest nieco mniejsze.
Jeżeli dołożyć jeszcze grubość użytej tektury, to wewnątrz miejsca trochę mało, ale co tam upcha się. Trzeba użyć solidnych nożyczek. Próba oddarcia, czy odgryzienia narożnika, musi skończyć się połamaniem palców, lub zębów. Można nożem, ale wtedy wylewa się więcej. Mleko jest pod niewielkim ciśnieniem a karton wypełniony po brzegi.
Warzywa w supermarkecie.
Normalnie wiążesz supełek i idziesz do wagi. Facio waży, przykleja cenę i wyciąga olbrzymią rolkę taśmy zbrojonej chyba włóknem szklanym. Okręca tym świństwem Twoje dwa pomidory tak ze 30 razy robiąc taką kulę. Solidne nożyczki, nóż nie daje rady. Kończy się pociachaniem pomidora utytłanego w kleju z taśmy. Nie domyjesz, musisz zdjąć skórę.
Leki.
Na pierwszy rzut oka taki sam plastikowy kartonik ze sreberkiem. Próba wyciśnięcia tabletki kończy się totalnym fiaskiem. Plastik się nie poddaje. Mam dość silne paluchy, ale pass.
Solidne nożyczki już noszę ze sobą. Niestety zawodzą. To coś ma wytrzymałość 2 mm blachy, dobrze hartowanej. Nóż z ostrym czubkiem. Już prawie, jeszcze tylko młotek. Po 5 min. mam pastylkę w 16 kawałkach. Połknąć bez rozgryzania. Jasne, po co?
Fajki.
Otwarcie paczki papierosów podczas jazdy samochodem jest niemożliwe. Trzeba się zatrzymać na 5 min. Nożyczki umożliwiają przecięcie folii i odcięcie wierzchu pudełka. Inaczej się nie da.
Papier do drukarki.
Pierwsze 5 arkuszy podziurawiłem, drugie 5 pogniotłem, kolejne 3 podziurawiłem, bo paczkę trzeba rozciąć od góry. Z boku nie da się wyjąć. Wielkość opakowania jest mniejsza od formatu papieru.
Oszczędzają na wielkości opakowań stosując jednocześnie jakieś komiczne technologie do ich produkcji, czy co?
Na razie tyle. Jak mi się trafi coś ciekawie zapakowanego, to opiszę.
Teraz włączam bluesa Johna Coltrana spróbuję się przespać. Zapomniałem o środku nasennym.
Ech...
Jutro Portoviejo. Jest 4:50. Nie wyśpię się.